Fanfiction
Hogwart skuty lodem — Jelsa fanfiction
Rozdział XXIII — Prawie Prawda „Czarownicy”
— Pamiętasz, jak Hans go traktował? — dopytywała Elsa. — Już od pierwszego roku? Na przykład wtedy, kiedy pobili się w drugiej klasie, gdy Jack dowiedział się, co znaczy szlama?
Elsa zauważyła, że Anna patrzy na nią dziwnie. Spojrzenie rudowłosej było mieszaniną konsternacji i, co bardziej nienormalne, rozbawienia.
— Myślałam, że Jack cię nie obchodził — powiedziała Anna, a na jej twarz wpełzł uśmiech. — Wydawało mi się, że zwracałaś na niego uwagę, jeśli to było konieczne... Patrzyłaś wtedy na niego jak na coś zgniłego i zapakowanego w starą skarpetę.
Elsa poczuła niewytłumaczalne ciepło na policzkach.
— Nie o to mi chodzi — rzekła wymijająco Krukonka. — Rzecz w tym, że Hans ma pogardliwy stosunek do mugolaków, a ty nie. Przynajmniej tak mi się wydaje...
— Oczywiście, że nie myślę tak o mugolakach — zaperzyła się Anna. — Wiem, że Hans ma... — Zawiesiła głos, zastanawiając się. — Niekoniecznie zawsze ma rację. Ale ty nawet nie wiesz, ile mamy wspólnego!
Elsa uniosła brwi.
— Oboje lubimy quidditcha — odpowiedziała Anna, zanim siostra zadała jakiekolwiek pytanie — uwielbiamy kanapki z szynką, kibicujemy tym samym drużynom, kochamy czekoladę...
— Oprócz jedzenia i quidditcha?
Zadane pytanie wyraźnie zbiło z tropu Annę. Kilka razy otwierała usta, jakby miała coś powiedzieć, ale rezygnowała.
— Pamiętasz, jak Hans go traktował? — dopytywała Elsa. — Już od pierwszego roku? Na przykład wtedy, kiedy pobili się w drugiej klasie, gdy Jack dowiedział się, co znaczy szlama?
Elsa zauważyła, że Anna patrzy na nią dziwnie. Spojrzenie rudowłosej było mieszaniną konsternacji i, co bardziej nienormalne, rozbawienia.
— Myślałam, że Jack cię nie obchodził — powiedziała Anna, a na jej twarz wpełzł uśmiech. — Wydawało mi się, że zwracałaś na niego uwagę, jeśli to było konieczne... Patrzyłaś wtedy na niego jak na coś zgniłego i zapakowanego w starą skarpetę.
Elsa poczuła niewytłumaczalne ciepło na policzkach.
— Nie o to mi chodzi — rzekła wymijająco Krukonka. — Rzecz w tym, że Hans ma pogardliwy stosunek do mugolaków, a ty nie. Przynajmniej tak mi się wydaje...
— Oczywiście, że nie myślę tak o mugolakach — zaperzyła się Anna. — Wiem, że Hans ma... — Zawiesiła głos, zastanawiając się. — Niekoniecznie zawsze ma rację. Ale ty nawet nie wiesz, ile mamy wspólnego!
Elsa uniosła brwi.
— Oboje lubimy quidditcha — odpowiedziała Anna, zanim siostra zadała jakiekolwiek pytanie — uwielbiamy kanapki z szynką, kibicujemy tym samym drużynom, kochamy czekoladę...
— Oprócz jedzenia i quidditcha?
Zadane pytanie wyraźnie zbiło z tropu Annę. Kilka razy otwierała usta, jakby miała coś powiedzieć, ale rezygnowała.
No Control
Autor: FallenAngel
Gwiazdy i Fani
Rozdział V - Buzzkill
"...Po dotarciu pod hotel od razu udałem się do pokoju wskazanego przez mojego przyjaciela. Wszedłem do pomieszczenia bez pukania. Byłem w szoku, gdy zobaczyłem, jak dwóch blondynów siedziało na łóżku Seleny. Dziewczyna była odwrócona do mnie tyłem i czegoś szukała w swojej torbie. Szybko podbiegłem do brunetki i zakryłem jej oczy.
– Oshee przestań. To nie jest śmieszne. Przestałam się w to bawić, jak wyjechałeś do Szwecji – powiedziała moja dziewczyna.
Auć. To zabolało. Czyli to była prawda. Ten mail, którego czytałem z samego rana, należał do mojej ukochanej, a jeden z blondynów musiał być tym całym Oscarem, kotem, czy jak mu tam było.
– Przepraszam cię bardzo kochanie, ale nie jestem żaden Oshee – powiedziałem z udawaną urazą i odsunąłem się do swojej księżniczki.
Dziewczyna odwróciła się w moją stronę i stanęła zszokowana. Nie miałem pojęcia, co było dziwnego w tym, że odwiedziłem swoją drugą połówkę w trasie. Przecież mieliśmy razem pójść na galę rozdania nagród..."
Fantastyka
Rozdział IV
– Co ty tu robisz?
Diancecht stał w bezruchu, wpatrując się w Arawna, który siedział na gałęzi potężnego świerku, zerkając na niego z góry. Bóg zemsty znudzony podrzucał Berło Śmierci, a każdy ruch tego niebezpiecznego narzędzia powodował u Lekarza Bogów uzasadnione obawy. Jedno słowo i mógłby zmieść z powierzchni ziemi wszystkich śmiertelników.
– Chciałem tylko porozmawiać – mruknął Arawn, unosząc pojednawczo ręce. Jeśli miało to uspokoić jego rozmówcę, to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Tym bardziej, że Berło Śmierci pobłyskiwało złowrogo w prawej dłoni.
– Mam pewne wątpliwości, biorąc pod uwagę, że ostatnio chciałeś skrócić mnie o głowę. Byłeś bardzo ciekawy, co się wtedy stanie – odparł Diancecht, uspokoiwszy się jednak nieco. Arawn nie pojawiłby się bez powodu. Schował sztylet do kieszeni, opierając się plecami o pień drzewa. Kątem oka wciąż obserwował boga ciemności. Cienie wiły się wokół jego ciała, światło znikało, jakby żaden promień nie mógł dotknąć sylwetki. Spojrzenie przerażająco czarnych oczu było utkwione w Diancechcie, jakby był wyjątkowo ciekawym eksponatem muzealnym.
– Nie spodziewałem się, że możesz być taki chciwy, Lekarzu – uśmiechnął się kpiąco, zeskakując z gałęzi i stając pół metra od rozmówcy. Bóg medycyny przywarł do drzewa, chcąc zwiększyć dzielącą ich odległość. Arawn jakby nie zwracał na to uwagi. Wyciągnął rękę, dotykając jego ramienia i zacisnął mocno palce. Zdziwiony poczuł, jak jego krew zaczyna zwalniać, a w głowie mu wiruje. Odskoczył jak oparzony, a dziwne uczucie zniknęło.
– Nie dotykaj mnie – syknął Diancecht, mrużąc złote oczy. Nie zamierzał atakować rozmówcy, ale Moc zadziałała sama, bez jego zgody.
– Niesamowite, naprawdę to zrobiłeś! – głos Arawna poniósł się po otaczających ich równinach. Wpatrywał się w swoją rękę, nad którą migotały srebrne iskierki. Fragment aury, który zdecydowanie nie należał do Diancechta. – Zabiłeś Silvanusa i zabrałeś mu Moc! Nie sądziłem, że jesteś do tego zdolny. Lecz jak to mówią? Potrzeba matką wynalazków? Nowych umiejętności? Staczasz się, kochany, staczasz. Jeszcze trochę, a wraz z Morrigan chętnie przyjmiemy cię w nasze skromne progi…
– Co ty tu robisz?
Diancecht stał w bezruchu, wpatrując się w Arawna, który siedział na gałęzi potężnego świerku, zerkając na niego z góry. Bóg zemsty znudzony podrzucał Berło Śmierci, a każdy ruch tego niebezpiecznego narzędzia powodował u Lekarza Bogów uzasadnione obawy. Jedno słowo i mógłby zmieść z powierzchni ziemi wszystkich śmiertelników.
– Chciałem tylko porozmawiać – mruknął Arawn, unosząc pojednawczo ręce. Jeśli miało to uspokoić jego rozmówcę, to nie przyniosło oczekiwanych rezultatów. Tym bardziej, że Berło Śmierci pobłyskiwało złowrogo w prawej dłoni.
– Mam pewne wątpliwości, biorąc pod uwagę, że ostatnio chciałeś skrócić mnie o głowę. Byłeś bardzo ciekawy, co się wtedy stanie – odparł Diancecht, uspokoiwszy się jednak nieco. Arawn nie pojawiłby się bez powodu. Schował sztylet do kieszeni, opierając się plecami o pień drzewa. Kątem oka wciąż obserwował boga ciemności. Cienie wiły się wokół jego ciała, światło znikało, jakby żaden promień nie mógł dotknąć sylwetki. Spojrzenie przerażająco czarnych oczu było utkwione w Diancechcie, jakby był wyjątkowo ciekawym eksponatem muzealnym.
– Nie spodziewałem się, że możesz być taki chciwy, Lekarzu – uśmiechnął się kpiąco, zeskakując z gałęzi i stając pół metra od rozmówcy. Bóg medycyny przywarł do drzewa, chcąc zwiększyć dzielącą ich odległość. Arawn jakby nie zwracał na to uwagi. Wyciągnął rękę, dotykając jego ramienia i zacisnął mocno palce. Zdziwiony poczuł, jak jego krew zaczyna zwalniać, a w głowie mu wiruje. Odskoczył jak oparzony, a dziwne uczucie zniknęło.
– Nie dotykaj mnie – syknął Diancecht, mrużąc złote oczy. Nie zamierzał atakować rozmówcy, ale Moc zadziałała sama, bez jego zgody.
– Niesamowite, naprawdę to zrobiłeś! – głos Arawna poniósł się po otaczających ich równinach. Wpatrywał się w swoją rękę, nad którą migotały srebrne iskierki. Fragment aury, który zdecydowanie nie należał do Diancechta. – Zabiłeś Silvanusa i zabrałeś mu Moc! Nie sądziłem, że jesteś do tego zdolny. Lecz jak to mówią? Potrzeba matką wynalazków? Nowych umiejętności? Staczasz się, kochany, staczasz. Jeszcze trochę, a wraz z Morrigan chętnie przyjmiemy cię w nasze skromne progi…
Biały Lotos
Autor: Mari Kim
fantasy
Rozdział 2.3 Legenda
Od Alexa i jego bandy trzymajcie się z daleka. Nie ufajcie
mu, nie współpracujcie, nie wierzcie w jego słowa. Będzie próbował was
przekabacić różnymi sposobami, ale nie dajcie się. To kawał fałszywego
skurczybyka. Nie pracuje sam. Ludzi jego pokroju jest więcej, ale tylko
on gra w otwarte karty i ujawnia się. Reszta to całkowite widmo, które
kryje się w każdym cieniu, czai za każdy rogiem. To samo jego
siostrzyczka. Podstępna żmija. Jeśli będą coś wam oferować, nie
zgadzajcie się. Choćby obiecywali góry złota. Zrobią wszystko, by zdobyć
takich, jak wy.
Autor: Maggie
Fantasy
Rozdział 4
[...]Rosie jednak nie zwróciła nawet najmniejszej uwagi na urodę mężczyzny. Jej szczególną uwagę przykuły oczy, które z czasem zabłysły czystym szkarłatem. Na początku sądziła, że to jej się przyśniło, jednak gdy zamrugała oczami, tęczówki nieznajomego nadal były czerwone.[...] Patrzyła na nie z zafascynowaniem. ,,Tamten facet miał takie same, chyba...’’ — pomyślała, przypominając sobie nieznajomego, z którym rozmawiała jego siostra.
Nie zauważyła, kiedy mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. Była tak zafascynowana jego oczami, że nie była w stanie ujrzeć takiego szczegółu. Dopiero gdy mężczyzna wymamrotał pod nosem niezrozumiałe słowa i odwrócił się na pięcie, by odejść, ujrzała to.
Tatuaż.
Taki sam miały osoby, które rozmawiały z Julie. Roseanne z wrażenia aż odebrało dech w piersiach. Po raz kolejny zaczęła zastanawiać się, kim były tajemnicze osoby i co robiły w Mieście Łez. Nigdy wcześniej ich nie widziała, a nie sądziła, że ktoś chciałby przeprowadzić się do miasta, w którym niemalże ciągle pada.
W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał nieznajomy, została czarna, słabo widoczna mgła. Powoli zaczynała znikać i nim rozpłynęła się w powietrzu, Rosie ją zobaczyła, jednak była już tak bardzo słabo widoczna, iż pomyślała, że ma halucynacje.[...]
[...]Rosie jednak nie zwróciła nawet najmniejszej uwagi na urodę mężczyzny. Jej szczególną uwagę przykuły oczy, które z czasem zabłysły czystym szkarłatem. Na początku sądziła, że to jej się przyśniło, jednak gdy zamrugała oczami, tęczówki nieznajomego nadal były czerwone.[...] Patrzyła na nie z zafascynowaniem. ,,Tamten facet miał takie same, chyba...’’ — pomyślała, przypominając sobie nieznajomego, z którym rozmawiała jego siostra.
Nie zauważyła, kiedy mężczyzna uśmiechnął się tajemniczo. Była tak zafascynowana jego oczami, że nie była w stanie ujrzeć takiego szczegółu. Dopiero gdy mężczyzna wymamrotał pod nosem niezrozumiałe słowa i odwrócił się na pięcie, by odejść, ujrzała to.
Tatuaż.
Taki sam miały osoby, które rozmawiały z Julie. Roseanne z wrażenia aż odebrało dech w piersiach. Po raz kolejny zaczęła zastanawiać się, kim były tajemnicze osoby i co robiły w Mieście Łez. Nigdy wcześniej ich nie widziała, a nie sądziła, że ktoś chciałby przeprowadzić się do miasta, w którym niemalże ciągle pada.
W miejscu, w którym jeszcze przed chwilą stał nieznajomy, została czarna, słabo widoczna mgła. Powoli zaczynała znikać i nim rozpłynęła się w powietrzu, Rosie ją zobaczyła, jednak była już tak bardzo słabo widoczna, iż pomyślała, że ma halucynacje.[...]
Bellum omnium contra omnes